poniedziałek, 28 lipca 2014

Miniaturka nr 1 :)

Moja pierwsza miniaturka, taka troszkę inna i tak naprawdę nie wiem czy się Wam spodoba. Mogę tylko powiedzieć, że to był mój sen jeśli chodzi o większość opowiadanka. Przyznaję się, że nie potrafię pisać, tak krótkich opowiadań, więc to nowość dla mnie.

Zapraszam do czytania

                Minęło 20 lat od pokonania Lorda Voldemorta, świat magiczny od tego czasu żył w ciszy i spokoju. Zero wojen, dziwnych morderstw i nienawiści do niemagicznych.
Cieple powietrze sprzyjało wiosennym spacerom, o czym przekonała się Hermiona z Harrym. Przechadzka po spokojnym osiedlu, gdzie mieszkali rodzice tej filigranowej brunetki było milą odskocznia od dnia codziennego. Ich praca jaką wykonywali rzadko kiedy pozwalała się im spotkać. On szef działu aurorów a ona uznana na świecie magomedyk specjalizujący się w kardiochirurgi, również w świecie mugoli. Choć Miona bardzo rzadko odwiedzała rodziców to 18 urodziny siostry, były powodem jej przyjazdu a przyjaciel ze szkoły wiedział, że taka okazja na spacer i spotkanie może się długo nie powtórzyć.
Harry bardzo się ucieszył, że mógł spotkać się z nią. Postanowili, że będą spacerować po dzielnicy domków, gdzie mieszkali czarodzieje i ich rodziny mugolskie. Na tym jednym osiedlu mieszkali zarówno rodzice Miony z jej młodszą siostrą Aleksą, która również posiadała moc, jak i również po przeciwnej stronie osiedla mieszkał Ron z Luną. I tam się właśnie kierowali. Osiedle te w większości to alejki ogromnego parku, który był w centrum tej dzielnicy i był tworzony w liniach prostych i miał około po 5 km, dzięki czemu idąc prosto przed siebie, mogli z łatwością trafić do kolegi ze szkoły. 
Mimo, że nie widzieli się od dawna, to na początku mieli problemy z rozmową, oboje nie wiedzieli od czego zacząć, ale po pewnym czasie ich rozmowa potoczyła się gładko, że aż doszli w rejony kamienic, które od domu rodziców Miony były oddalone o jakieś 3 km, a mieszkał tam ich przyjaciel Ron ze swoją żoną Luną i czwórką dzieci. Przechodząc obok jednej z kamienic, Hermiona zaczęła oglądać i szukać pomysłu na wystrój balkonu, ale to co zobaczyła na jednym z balkonów zmroziło jej krew. Krzyknęła i zbladła na twarzy. Harry się przestraszył:
- Kochanie, co się dzieje?  Dobrze się czujesz?- nie mogąc odpowiedzieć wskazała palcem na jeden z balkonów. Chłopak powiódł wzrokiem za nią i sam stanął z szokowany.
Minęło kilka sekund zanim się ocknął i zaczął trzeźwo myśleć, wiedział że najpierw musi się zająć przyjaciółką, żeby nie musiała dłużej patrzeć na to.

             Widok był straszny. Na 2 piętrze na tarasie był człowiek. Człowiek samobójca, który się powiesił. Nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie jego strój i wygląd, co było dosyć dziwne w tym wszystkim. Po kilku godzinach dla Hermiony najbardziej pozostało właśnie to w pamięci jak był ubrany. Troszkę dziwnie było zobaczyć człowieka w takim stroju. Powiesił się mając na sobie brązowy garnitur, w zielone liście, a do tego słomkowy kapelusz na głowie, z pod którego wystawały rude włosy. To było straszne. A jego ubiór? Tak jakby chciał wyglądać dla kogoś elegancko, żegnając się z tym światem. Ale najgorsze było to, że tym samobójcą był Ron, ich najlepszy przyjaciel. Przyjaciel, którego również nie widzieli tyle lat, a dziś chcieli mu zrobić niespodziankę i  odwiedzić go. Ale niestety spóźnili się okazało się, że jakieś 30 minut. 
                 30 minut tyle wystarczyło a może by żył nadal. W rozmowie z Luna dowiedzieli się, że żona ich zmarłego przyjaciela zachorowała na raka piersi, którego zbyt późno wykryto a co za tym idzie zostało jej tylko kilka miesięcy życia i Ron nie był wstanie się z tym pogodzić. A że nie miał z nimi kontaktu to wszystko w sobie tłumił i to wszystko kiedyś musiało dać upust emocji i postanowił pisząc w liście, który zostawił, że to jest najlepsze pożegnanie z tym światem.
              Pomimo 20 lat gdy się rzadko widzieli to jednak przyjaźń pozostała i ten wstrząs sprawił, że postanowili coś zmienić w swoim życiu. O tego czasu Harry z Mioną spotykali się raz w miesiącu zawsze w pierwszą sobotę miesiąca. Cały dzień poświęcali wspomnieniom i swoim emocjom, życiem, doszli do wniosku, że przyjaźń jest najważniejsza i tylko to pomoże im dożyc starości, zwłaszcza, że oboje byli samotni i wcześniej ich całym światem była praca i praca, której poświęcili wszystko. Teraz postanowili, że trzeba to zmienić. Mimo, że nie znaleźli swojej drugiej połowy to doszli do wniosku, że im będą starsi to tym częściej będą się spotykać, aż w końcu gdy oboje mieli około 60 lat zamieszkali razem, aby z kimś dzielić swoje życie na starość. Bo najważniejsze jest dzielić życie z kimś kto jest dla nas przyjacielem.

1 komentarz:

  1. Ojej, ale wymyśliłaś fajne opowiadanie! Żal mi ich :(
    Głupi Ron, przecież on miał dzieci, to miał po co żyć. Biedna Lunia.
    Morał jest bardzo pouczający.
    Zazdroszczę natchnionych snów. Ja też chcę napisać miniaturkę, bez happy endu, ale jak mysle o koncowce to mi się odechciewa pisać :(
    Pozdrowienia, Dravelia

    OdpowiedzUsuń