środa, 20 stycznia 2016

Miniaturka - Mistrzostwa w Quiddichu

Długo się zastanawiałam czy dodać tą miniaturkę, zaczęłam ją pisać gdy doszło kilka miesięcy temu do ataków w Paryżu, gdy patrzyłam na relację telewizyjną w telewizji, wiedziałam, że chcę to przenieść na papier. Nie wiedziałam jak więc najłatwiej było mi to dodać do świata magii. Takie połączenie było najlepsze wtedy tak uważałam. Dokończyłam ją w weekend i troszkę zmieniłam zakończenie. 

Mam nadzieję, że się Wam spodoba. Nie ma tutaj Dramione. Ale jest Hermiona.

Następna będzie w Walentynki, których nie obchodzę, ale napisać coś mogę.

pozdrawiam



- Tak! Tak! Tak! Złoty znicz jest w rękach Pottera. Anglia wygrywa z Irlandią 360 do 180! Nie wiem czy jeszcze mnie ktoś słyszy, ale mam nadzieję, że tak! Bo to jest niesłychane, w końcu po tylu latach zdobywamy Mistrzostwo! A wszystko dzięki jemu! Nasz genialny Harry Potter i jego drużyna. Tak to oni jedyni w tym kraju. Gratuluję wam i dziękuję wszystkim kibicom za wsparcie swoich krajów. - krzyczał komentator mistrzostw świata w Quiddichu. Na stadionie powstałym w dolinie gór, pomiędzy zaśnieżonymi szczytami był tak wielki hałas, że prawie nikt go nie słyszał. Osiem lat po zwycięstwie nad Voldemortem cały  świat oglądał lub słuchał transmisji z meczu. Stadion szalał, ludzie skakali z radości, krzyczeli, gwizdali. 

Hałas, który powstał spowodował lawinę, która mimo zabezpieczeń magicznych spowodowała gwałtowne stoczenie się wielkiej masy śniegu. Spadła ona na jedną z trybun, gdzie siedziało wielu Anglików.

Kilkadziesiąt minut wcześniej...

- Hermiona daj mi małego zajmę się nim - mówił Ron Weasley do brunetki trzymającej na rękach płaczącego 3- letniego chłopca
- Przecież widzisz, że Dan nie chce zostać z tobą i płacze. Więc nie zostawię cię z nim! - powiedziała głośniej kobieta - Zostaje z tobą Katie i Sean, więc proszę cię zajmij się nimi. Nie spuszczaj ich z oczu, są jeszcze mali, więc żeby nic się im nie stało, dobrze? 
- Chyba wiem jak się mam zając własnymi dziećmi. 
- Może i wiesz, ale za bardzo kochasz Quiddich i boję się, że znów zapomnisz o bliźniakach.
- To, że raz zapomniałem nie oznacza, że jestem złym ojcem. - powiedział wkurzony chłopak
- Dzieci - zwróciła się Hermiona do swoich 7- letnich bliźniaków - Trzymajcie się blisko ojca, dobrze? Nie odchodźcie od niego nigdzie, a jak coś to szukajcie osób ubranych w niebieskie kamizelki i mówcie, że się zgubiliście. Oni wtedy wam pomogą. Ja zabiorę waszego braciszka ze mną. - schyliła się do swoich pociech, pocałowała je, odwróciła się i odeszła na trybunę gdzie siedzieli pracownicy Ministerstwa Magii z jej departamentu przestrzegania prawa. 
Od 3,5 roku była rozwiedziona z Ronem. Jak zawsze winę ponosił chłopak, który miał problem z wiernością, problem z opieką nad dziećmi i pamięcią, że oczywiście, że je posiada. Jedynym wyjściem był rozwód, który sprawił, że jeszcze mniej pamiętał, że posiadał rodzinę, ale dziś w czasie mistrzostw chciał się nimi pochwalić. Jedynie Dan, który prawie wcale nie widywał ojca nie chciał z nim zostać. Bliźniaki za to każdą chwilę chcieli i dziś pozwoliła im zostać.

Nikt nie spodziewał się najgorszego...

Po stoczeniu się lawiny, na trybunach wybuchł chaos. Ludzie uciekali, jako, że nie można się było aportować zostało im bieganie. To był jeden wielki harmider. Nie patrzyli gdzie biegną, czy też po kim. Wiedzieli jedno trzeba uciekać. Większości przypomniały się wydarzenia przed kilkunastu lat gdy po mistrzostwach znak Voldemorta pokazał się na niebie. Teraz było podobnie.

           Najgorzej mieli ci, którzy wiedzieli, że na zawalonej trybunie był ktoś bliski. Taką osobą była właśnie Hermiona, która stała na swojej trybunie trzymając syna i patrzyła się w stronę gdzie kiedyś stała trybuna z fanami. Stała i patrzyła nie wierząc w to co się stało. W pewnej chwili krzyknęła i chciała biec w tamtą stronę, ale trzymała syna i nie wiedziała co z nim zrobić. Nie miała wyjścia i dała syna dla swojej asystentki.
- Amelia, błagam potrzymaj Dana i zostań z nim tutaj, albo nie, lepiej idź do mojego domu, dobrze? Uważaj, żeby nikt cię nie potrącił. Czary strzegące znasz, ja, ja muszę lecieć. Błagam zajmij się małym. - mówiąc to oddaliła się szybko i biegła w przeciwnym kierunku niż inni kibice.

            Gdy dotarła pod trybunę okazało się, że nic tam nie było. Na miejscu byli już aurorzy, którzy zabezpieczyli magią to miejsce i nie pozwolili, żeby kolejna lawina spadła na nich. Gdy byli pewni, że miejsce jest bezpieczne, zaczęli osuwać powoli śnieg. Hermiona nie wiedziała co robić, stała sparaliżowana. Bała się, że dzieci są gdzieś tam same i czy przeżyły... Tego nie wiedziała. Jej serce zamarło z rozpaczy. Wiedziała, że musi być dzielna. Aurorzy poprosili ją o pomoc w osuwaniu i sprzątaniu i przede wszystkim szukaniu wszystkich ludzi, ale ona tego nie słyszała i jedynie patrzyła na to wszystko.
             Dopiero Minister Magii potrafił ją wybudzić z letargu. Jego słowa sprawiły, że zaczęła im pomagać. Jedni byli odpowiedzialni za usuwanie drewna i innych materiałów, inni jak Hermiona szukaniem ludzi. Chciała to robić ze względu na bliźniaki i Rona. Szło to bardzo wolno. Niestety żywioł jakim była lawina sprawił, że chwilowo udało im się wydobyć jedynie martwe ciała czarodziejów. Dziewczyna płakała z każdą kolejną osobą co raz bardziej, wiedziała, że znalezienie żywych dzieci są zerowe, a jednak nie mogła się poddać. Wierzyła, że może jakimś cudem się uda. Ale chwilowo było źle, bardzo źle. Całe miejsce było odgrodzone, wezwano lekarzy z Munga aby sprawdzali osoby, czy może ktoś ma jakieś oznaki życia w sobie.

            Czasu na znalezienie było co raz mniej, a miejsce przedstawiało coś okropnego. Ciała, czasami w częściach, czasami trudno było rozpoznać daną osobę, bo była w strasznym stanie, do tego ludzie, którzy stali i czekali na jakieś wieści, dziennikarze, oraz inne osoby sprawiały, że każdy pomagający był strasznie przytłoczony tym wszystkim. Najgorszym momentem okazało się znalezienie ciała Rona. Z jego ciała wystawały kości i wnętrzności, zamiast brzucha miał wielką ranę. Gdy dziewczyna go zobaczyła podbiegła do niego i uklękła przed nim. Jakim był mężem takim był, ale był jej cząstką, dzięki niemu miała dzieci i przez to teraz płakała.
            Ktoś odciągnął ją od ciała byłego męża i przytulił, nie wiedziała kim była ta osoba, ale była jej wdzięczna. Zanotowała jedynie to, że był to mężczyzna i to wysoki. Płakała mu w sweter i płakała. Nawet nie zauważyła, że stoi tak przytulona i płacząca pół godziny, była wdzięczna, że może się do kogoś przytulić. Po tym czasie otarła łzy, cicho podziękowała i wróciła do pracy. Miała jeden cel - dzieci.
            Gruzów było co raz mniej, martwych za to co raz więcej, pracy również było dużo. A dzieci jak nie było tak nie ma. Minuty mijały, noc przemijała i zaczynał się nowy dzień. Gdzieś w dali można było zobaczyć wschód słońca i Hermiona przypomniała sobie słowa Legolasa z Władcy Pierścieni: "Wschodzi czerwone słońce, w nocy przelano krew". Jak te słowa pasowały dzisiaj i mimo, że to natura doprowadziła do tej tragedii to prawdą było, że to było straszne, wręcz tragiczne wydarzenie dla czarodziejskiej Wielkiej Brytanii.

            Musiała odpocząć i przeszła do jednego z białych namiotów by napić się szybko kawy i pójść do toalety, tam znów pozwoliła sobie na łzy i przygnębienie. Wiedziała, że jest nikła nadzieja na odnalezienie żywych dzieci. Były jeszcze takie małe, bezbronne i niewinne. Poznawały dopiero świat, a mistrzostwa miały być czymś co będą pamiętać do końca życia, czymś czym będą mogły się chwalić w szkole za kilka lat. To miała być niespodzianka i coś pięknego. Serce miało cały czas nadzieję, że będzie dobrze, rozum za to podpowiadał jej, że zostanie sama z najmłodszym, że w tym jednym dniu straciła trójkę ludzi, których kochała. 
             Wiedziała, że musi wrócić i dalej pomagać i przede wszystkim szukać swoich dzieci. Starła ostatnie łzy, przemyła twarz zimną wodą i otarła ją papierowym ręcznikiem, popatrzyła na swoje odbicie w lustrze i przeraziła się. Wyglądała okropnie, ale co się dziwić. Czerwone i podkrążone oczy, brudne włosy tak samo ubranie, poszarpane i całe w brudzie. Nie miała czasu, żeby zmienić ubranie, bo to nie miało żadnego znaczenia. Jedyna myśl i cel to dzieci i z tym postanowieniem wyszła i poszła w stronę zawalonej trybuny. 

            Wracając usłyszała śmiech tak bardzo podobny do śmiechu jej małej córeczki, ale wiedziała, że to nie może być ona. Bo jakim cudem udałoby się jej być w tamtym namiocie. Znów zaczęła pomagać, mijały minuty, aż wreszcie ktoś podszedł do niej
- Przepraszam, czy pani Hermiona?
- Tak to ja - odpowiedziała zmęczonym głosem
- Czy może pani pójść ze mną?
- Mam pomóc w innym miejscu?
- Nie o to chodzi. Pani Hermiono znaleźliśmy pani dzieci - powiedział cicho mężczyzna, a brunetka na te słowa się załamała, zaczęła płakać, a mężczyzna próbował ją uspokoić, co niestety nie udawało mu się
- Naprawdę proszę pójść ze mną. Dzieci się martwią o panią i płaczą, że nie mogą pani znaleźć
Gdy powiedział te słowa, dziewczyna podniosła głowę do góry i popatrzyła na niego
- Co takiego? Co pan powiedział?
-  Że dzieci płaczą, bo się zgubiły - powiedział powoli
- Żyją, one żyją prawda?
- Tak żyją i czy możemy już iść do nich. - I nie czekając na niego zaczęła biec przed siebie w stronę namiotów. Wchodziła do każdego rozstawionego i wołała je. Gdy wychodziła z trzeciego namiotu, zobaczyła, że przy wejściu do następnego stoi jej mała Katie. Zawołała dziewczynkę i z jej oczu popłynęły łzy. Gdy Katie zobaczyła matkę, coś powiedziała i po chwili, które wydawały jej się godzinami, obok dziewczynki pojawił się chłopiec, jej syn Sean.
Dzieciaki uśmiechnęły i zaczęły biec w stronę matki i przytuliły się do niej.
- Nie płacz mamusiu, nie bądź smutna - powiedział Sean
- To nie są łzy smutku, kochanie, ja się cieszę i to łzy radości - mówiąc to cały czas trzymała dzieci w objęciach - Moje kochane małe szkraby, co wy tu robicie?
- Mami, a nie będziesz zła na nas? - powiedział chłopiec
- Wiesz, że nigdy nie jestem zła
- Bo ja chciałem siusiu a tato powiedział, że nie pójdzie ze mną i jestem już dużym chłopcem i powinienem iść sam, ale się bałem.
- I ja z nim poszłam i się zgubiliśmy jak wracaliśmy, nie mogliśmy trafić do taty - powiedziała Katie a jej głosik zaczął drżeć z emocji - Ale mówiłaś, że mamy iść do kogoś kto ma niebieską kamizelkę i widzieliśmy jakąś panią i poszliśmy. A ona nie mogła ciebie znaleźć. I czekaliśmy tak długo na ciebie.
- Nic się już nie martwcie, jestem przy was i nigdzie się nie wybieram. - powiedziała przez łzy i radość jaka w niej nastąpiła na ich widok - Nie powinniście się sami oddalać, więc chyba czeka was kara...
Katie i Sean zrobili smutne minki na słowo kara
- Wracamy do domu, gdzie czeka na was wielkie pudełko lodów i owoców. Zrobimy ucztę i to jest wasza kara - gdy to mówiła, dzieci uśmiechnęły się, a ona była szczęśliwa, bo mimo straty Rona udało się i czuła, że ktoś czuwa nad nią, bo dzieci są całe i zdrowe. A dla każdej kobiety najgorsze co może być to strata tych małych istotek, które tworzą cel w naszym życiu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz